Andrzej Gliniak

Andrzej Gliniak jest spikerem piłkarskim Śląska Wrocław. Kibice klubu ze stolicy Dolnego Śląska z pewnością kojarzą jego głos roznoszący się po całym stadionie. Poza tym jego wielką pasją stały się ‘ekstremalne podróże’ związane z niepewną sytuacją społeczno-polityczną danego rejonu, terroryzmem bądź zawiłą historią miejsca.

Jak wygląda Pana zawodowe życie w czasie pandemii?

– Obecnie można stwierdzić, że moje życie wywróciło się do góry nogami. Z racji tego, że moja branża eventowa doznała ogromnego kryzysu z powodu wirusa Covid. Większość imprez, zleceń, wydarzeń, które na co dzień prowadzę, zostało odwołanych lub odbywają się bez publiczności. Do tej pory moje życie było bardzo intensywne. Zarówno zawodowo jak i prywatnie. Nie cierpię stagnacji. Dużo pracowałem, a kiedy tylko miałem chwilę wolnego czasu to podróżowałem. Można powiedzieć, że pandemia zablokowała moje życie w najważniejszych aspektach. Było to związane z ograniczeniami, które zostały na nas nałożone. Obecnie czekam aż imprezy wrócą i zdaje się, że jest jakieś światełko w tunelu, że tak będzie. Jeśli chodzi o obecne sprawy zawodowe to, jako spiker, jestem obecny na meczach Śląska. Jest to taki paradoks, że spiker mówi do pustego stadionu. Natomiast wymogiem PZPN-u i Ekstraklasy jest, aby spiker był podczas meczów. Z drugiej strony nie dziwie się. Są piłkarze, zaproszeni goście, oficjele, i ”odpukać”, jeśli coś by się stało, to potrzebna jest osoba z mikrofonem, która będzie niosła komunikaty w sytuacji kryzysowej. Dodatkowo od czasu do czasu prowadzę gale sportów walki, które odbywają się w specjalnych studiach produkcyjnych, gdzie nie ma kibiców. Kibice są̨ solą każdej imprezy sportowej i bez porównania lepiej prowadzi się̨ wydarzenia z udziałem wypełnionych stadionów czy hal. To publiczność nadaje atmosferę wydarzeniom, ten cały anturaż przygasł i można powiedzieć, że bez nich czujemy się, jak na stypie. Poza tym prowadzę różne projekty marketingowe, zawodowe współpracując z różnymi podmiotami. Także tak to wygląda obecnie. Planowałem wiele wyjazdów, a okazuje się, że granice są zamknięte. Śmiało można powiedzieć, że moja branża ucierpiała bardzo mocno.

Jaki schemat działania ma Pan w dniu meczu, wydarzenia? Jak wygląda proces przygotowania się do danego wydarzenia jako spiker?

– Praca spikera piłkarskiego zaczyna się już 3 godziny przed pierwszym gwizdkiem. Mamy tzw. odprawę, w której biorą udział ludzie odpowiedzialni za organizację meczu. Wśród nich jest delegat PZPN-u, który czuwa nad poprawnością przebiegu całego meczu. Obecna jest również Pani Małgorzata Korny, która jest dyrektorem ds. bezpieczeństwa. Od wielu lat super nam się ze sobą współpracuje. Jest to jedna z najważniejszych osób na meczu. Na odprawie analizujemy mecz pod kątem bezpieczeństwa i organizacji. Jeśli dany pojedynek ma status podwyższonego ryzyka to znaczy, że kibice obu drużyn, delikatnie mówiąc, za sobą nie przepadają. Trzeba być wtedy podwójnie czujnym. Na szczęście do tej pory nie zdarzyły się na Stadionie Wrocław jakieś ekstremalne sytuacje. Z bardziej humorystycznych wspomnień pamiętam, jak raz kibic wbiegł na murawę i pokazał fanom gości… tyłek.

Spiker nie jest komentatorem

– Spiker nie jest komentatorem. To łącznik między klubem a sympatykami klubów. Spiker mówi suche komunikaty związane z wydarzeniami na boisku, nie jest to animator lub wodzirej, który porywa fanów jak np. w siatkówce. W założeniach PZPN-u spiker ma być obiektywny, ma nie sympatyzować ze swoim klubem. Uważam, że ciężko o to, aby paradoksalnie spiker nie był kibicem danej drużyny. Znam się z wieloma spikerami. Każdy z nas interesuje się danym klubem. Spiker nie powinien być najemnikiem i traktować swojej pracy wyłącznie pod kątem zarobku. Osoby na tych stanowiskach na co dzień żyją sprawami klubu i mają go głęboko w sercu.

Zdjęcie przedstawia Andrzeja Gliniaka wskazującego na herb WKS Śląsk Wrocław.

Możliwości spikera SSC Napoli a WKS Śląska Wrocław

– Jest takie powiedzenie: ,,Tak krawiec kraje, jak mu materiału staje”. Chodzi mi o to, że działania polskich spikerów są ograniczone narzuconymi schematami. Spiker Neapolu jest jednym z najpopularniejszych spikerów na świecie. We Włoszech futbol to religia, przez cały mecz stadion jest, jak wulkan. Wszyscy stoją i dopingują, tworzą wybuchową atmosferę. W pracy z mikrofonem ważna jest akustyka miejsca, wielkość stadionu. Co innego pracować na stadionie gdzie jest 50 tysięcy ludzi, a inaczej na takim kameralnym. Myślę, że w Polsce takie zachowanie spikera spotkałoby się z niezadowoleniem ze strony władz PZPN-u. W swojej pracy musimy być obiektywni. Tak to wygląda w założeniach.

Co było największym bodźcem do tego aby zacząć ekstremalne podróże?

– Generalnie kocham podróże. Lubię poznawać nowe kraje, kultury. Lubię porównywać obyczaje, tradycje różnych państw. Z jednej strony jest to też związane z adrenaliną. To trochę jak u alpinisty, który inwestuje swoje pieniądze, a przede wszystkim ryzykuje zdrowie i często życie. Jego pewny powrót do domu to niekiedy zaledwie kilka albo kilkanaście procent. U mnie pewnie statystycznie wygląda to zupełnie inaczej, dużo zależy po prostu od zwykłego szczęścia, jeśli znajdziesz się w nieodpowiednim miejscu i czasie to nie wrócisz żywy do domu. Dziewięć na dziesięć podróży w niebezpieczne miejsca skończy się szczęśliwe ale zawsze jest to 10 procent. W najlepszym wypadku Cię okradną albo po prostu… obetną Ci głowę. Znajomi często mówią̨, że podziwiają̨ mnie za odwagę, ale sami nigdy nie zdecydowaliby się̨ na takie wyprawy. Tym bardziej podziwiam moją partnerkę Magdę, która towarzyszy mi w większości podróży i bynajmniej nie robi tego z przymusu.

Śmieję się, że wycieczki wyznacza mi Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Jeśli dany kraj jest odradzany- jako cel podróży, to już wiem, że chcę tam koniecznie pojechać. Moje podróże związane są z niepewną sytuacją społeczno-polityczną danego rejonu, terroryzmem czy po prostu ciekawym podłożem historycznym jakiegoś miejsca. Jedni wolą pojechać na wakacje all inclusive, wypić drinka pod palmą, popływać w basenie. Mnie kręci zupełnie inna forma spędzenia wolnego czasu. Podróże też są związane z moją pracą.

Współpracuje z portalem „Tenisklub” i często jeżdżę na różne turnieje po całym świecie. Tam również staram się, jak najwięcej zobaczyć. Będąc w Marsylii kilka lat temu, oficer prasowy ostrzegał nas przed zapuszczaniem się w dzielnicę zamieszkiwane przez czarnoskórych uchodźców z Afryki. Od razu zatem pierwszej nocy  ułożył mi plan na wycieczkę (śmiech) . Myślę, że jako biały byłem pewnie większą egzotyką dla tamtejszych mieszkańców, niż oni dla mnie. Podobnie było w Bułgarii. W Sofii jest dzielnica, Fakulteta, zamieszkiwana przez Cyganów a także uchodźców z Syrii. Nawet karetki pogotowia boją się tam wjeżdżać. Ja natomiast nie dałem się zniechęcić krzywymi spojrzeniami tych ludzi i udało mi się tam wejść. Tu znowu przemówiła adrenalina, którą ciężko zdefiniować, a która nakręca mnie do odwiedzin takich miejsc.

Skala zagrożenia a udany pobyt

– Na pewno nie można jechać na żywioł. „Kiedy wchodzisz między wrony, musisz krakać tak jak one”. Zwykle dużo czytam przed takimi wyjazdami, aby poznać panujące na danym terenie obyczaje i zasady. W miejsca, w które staram się jeździć z reguły nie ma turystów. Nie są to regiony z rozwiniętą bazą hotelową i zorganizowanymi wycieczkami. Czasem rozmawiając z mieszkańcami tych miejsc dowiaduje się, że nie widzieli białych ludzi od wielu lat. Są jednak bardzo mili i otwarci. Im większa bieda tych chcą Ci więcej dać i życzliwie ugościć. Jadąc w rejony nędzy nie można jednak prowokować markowymi ubraniami czy „złotymi zegarkami”. Jeśli ktoś tak robi, jest kompletnie nieodpowiedzialny i może mieć pretensje tylko do siebie jeśli go okradną albo pobiją. Dla wielu tamtejszych ludzi takie przedmioty mogą umożliwić im godne życie przez wiele miesięcy.

Ostatnio odwiedziłem granicę turecko-syryjską. Jeszcze w Polsce kupiłem dużo słodyczy dla miejscowych dzieciaków. To również pomaga nawiązać lepszy kontakt. Większość żyjących tam ludzi jest tak naprawdę zmęczona wiecznymi konfliktami i troską o życie swoje i najbliższych. Paradoksem jest, że często szybciej może Ci się przytrafić coś złego w miejscach popularnych turystycznie niż w tych ekstremalnych rejonach. Paryż, Barcelona czy Rzym tylko teoretycznie są bezpieczne.

Zdjęcie zostało wykonane na granicy Turecko-Syryjskiej. Przedstawia Andrzeja Gliniaka wraz z miejscowymi dziećmi.

Kolejne zdjęcie wykonane na granicy Turecko-Syryjskiej przedstawiające Andrzeja Gliniaka.

Dwie sytuacje, które skończyły się szczęśliwie

– Opowiem o takich dwóch nieprzyjemnych sytuacjach, które spotkały mnie i moją dziewczynę Magdę podczas naszych podróży.

Jedna z nich miała miejsce w Diyarbakir — stolicy tureckiego Kurdystanu. Jest to miejsce de facto w większości zamieszkałe przez Kurdów, mimo że znajduje się na terenie Turcji. Tamtejsi mieszkańcy chcą niepodległości. Szliśmy, wraz z Magdą, wzdłuż muru, który oddziela część kurdyjską od tureckiej. W szczelinach siedzieli starsi Kurdowie, którzy palili ogniska. Obok grała w piłkę grupa nastolatków. Zaskoczył nas widok człowieka wypasającego kozy. Zaczęliśmy nagrywać filmik. Wspomniani wcześniej starsi ludzie uśmiechali się do nas. Jednak zobaczyli nas także Ci młodzi i zdecydowanie ruszyli w naszą stronę. Można było wyczuć, że nie mają dobrych intencji. I wtedy na ich drodze stanęli Ci starsi Kurdowie. Zaczęła się krótka ale emocjonalna wymiana zdań. Domyślam się, że mówili im aby nas zostawili. Wykorzystaliśmy ten moment i szybko stamtąd odeszliśmy.

Nieciekawie było także w Mitrovicy (Kosowo). To miejscowość podzielona mostem między nienawidzących się Serbów a Albańczyków. Porządku przez całą dobę pilnuje tam wojsko i policja. Wybraliśmy się na spacer na stronę serbską. Bardzo mocno czuć tam skrajny nacjonalizm i kultywowanie hasła „Kosovo je Serbija”. W oknach wiszą narodowe flagi a na murach pełno jest graffiti, przedstawiających wojennych bohaterów. Robiłem zdjęcia i nagrywałem filmik. Nagle usłyszałem w naszym kierunku nieprzyjemne okrzyki. Na balkonie stało dwóch agresywnych Serbów i jak się domyśliłem mieli pretensje, że filmuje ich barwy. Odpowiedzieliśmy, że jesteśmy turystami i pochodzimy z Polski. Wtedy ich podejście błyskawicznie zmieniło się o 180 stopni.

„Polska our friends!” -zaczęli krzyczeć i się uśmiechać.

Serbowie lubią Polaków ze względu na nasze wspólne, słowiańskie korzenie a także szanują za to, że nasi kibice jednoznacznie poparli Serbów w sprawie przynależności Kosowa. Paradoksalnie jednak nasz rząd uznał niepodległość tego najmłodszego kraju w Europie. Tak czy inaczej wszystko skończyło się szczęśliwie.

Jakie strony świata chciałby Pan zwiedzić?

– Jest jeszcze wiele krajów, które chciałbym zobaczyć, jednak obecnie jest to niemożliwe nie tylko przez Covid, ale i sytuację tam panującą. Moim największym podróżniczym marzeniem jest Somalia. To jeden z najniebezpieczniejszych krajów świata. Każdy biały człowiek ma tam potencjalnie niewielkie szanse, żeby samemu przeżyć choćby kilka dni. Każde miasto a nawet poszczególne dzielnice kontrolowane są przez uzbrojone bojówki, piratów czy grupy terrorystyczne. Nawiązałem kontakt z prezesem Polskiego Związku Somalijskiego, który miał pomóc mi w podróży do Rogu Afryki. Z racji tego, że urodził się tam i mieszkał kilkanaście lat, ma wiele kontaktów. Bezwzględnie trzeba mieć tam uzbrojoną ochronę, która pilnuje Cię dwadzieścia cztery godziny na dobę. Chciałbym też polecieć do Syrii i zobaczyć Rakke, miasto, które nie tak dawno było jeszcze stolicą Państwa Islamskiego. Niesamowicie musi być także w fundamentalnym pod względem religii Iranie, a także w najbardziej tajemniczym państwie na świecie czyli w Korei Północnej.

Wywiad przeprowadził: Sławomir Ziółkowski