Leszek Dębski od ponad 30 lat prowadzi rodzinny sklep Księgarnia Pachnąca w centrum Wrocławia. Możemy tam kupić przyprawy z całego świata i książki, które obudzą nasze ciało i duszę. Jego pasją są ludzie dlatego bardzo lubi rozmawiać z klientami, nie tylko na temat przypraw. Studiowanie filozofii przełożyło się na jego wyjątkowe podejście do życia, którym dzieli się z nami w wywiadzie, do którego podszedł z przymrużeniem oka.
Dzień z życia filozofa – poranek
– Właśnie wstałem. Przywitałem się z Dniem, mówiąc;
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, odrzekł Dzień i dodał: jak spałeś ?
- Powiedziałbym, że nieźle. A Ty?
- Widzisz, ja nie śpię, a nawet jakbym spał to niczego bym nie pamiętał. Moja pamięć budzi się z tobą i z tobą zasypia. Może się trochę różnimy, ale koniec końców bardzo jesteśmy sobie podobni, a w niektórych sytuacjach niczym bliźniacy.
- Co ty nie powiesz Dzień. Kiedy jesteśmy sobie różni, kiedy tożsami?
- To ty nie wiesz? Zastanów się, pomyśl, wydedukuj.
- Poddaję się, przecież jest 7 rano. Jestem nieprzytomny, jeszcze sen wkleja mi fantastyczne obrazy i sytuacje, które w rzeczywistym życiu rzadko kiedy się mi przydarzają. Teraz myślę o śniadaniu. Chyba się z nim przywitam. Żona wcześniej wstała i przygotowała pożywny i smakowity posiłek. Lubię jajka na miękko, ciepły chleb. Właśnie czuję zapach kawy, który unosi się z kuchni i z lekkością baletnicy przemierza mieszkanie, aby wypełnić sypialnię boską wonią. To jest jak rozkaz sierżanta, poranny apel, nie ma już ociągania. Wstaję i po chwili jestem gotowy. Jemy śniadanie, pijemy kawę. Czas na poranne medytacje.
- Znam już odpowiedź:
- Dzień, właściwie to ty jesteś mną, beze mnie ciebie nie ma. Nadaję ci sens, świadomość, emocje i historię. Noc i Dzień to dwa wypusty na wieńcu zębatym osadzonym na kole, a dzieląca je pusta przestrzeń przydaje im życie. Dzień nigdy nie może połączyć się z Nocą, ale może zbliżyć się na chwilę, na ten czas, kiedy jest i Dzień i Noc. Zawsze są osobno, a łączy je czas, który sumiennie się im oddaje, raz na zawsze ustalonych interwałach.
- Kończmy, czas rozmyślań upłynął. Realia to pieniądze, które osadzone są w pracy, wysiłku, pomyśle, doświadczeniu, ryzyku, szczęściu lub jego braku.
- Włączam laptop, przez chwile bawię się w buchaltera, prezesa i jasnowidza. Szybko kończę internetowe prace i wychodzę.
Praca
– Myślami już jestem w pracy. Są szybkie i nie wymagają transportu. Przemieszczam się. Wchodzę do sklepu. Krótka chwila zamyślenia.
Czy można żyć bez ręki? Można, ale ciężko! Czy można prowadzić sklep bez mojej córki Ani? Można, ale byłoby ciężko i nie to samo, co z nią. Daje ożywczą radość, sprowadza śmiech, wyczarowuje z momentów i kwartałów czasu zawiłe konstrukty, których mgliste przesłania otwierają się, gdy tylko padanie jedno słowo wyjaśnienia. Dalibóg udała mi się córuchna, druga też, tylko ta bawi się w kometę, co pojawia się i znika w równych odstępach kosmicznego porządku. Płocha ci ona i z rzadka nas nawiedza, to jednak jej serca ku nam nieustannie bieży i na sznurach pamięci osadza złote, przyjazne nam myśli. Mam nadzieje, że i ona będzie stale, tu w sklepie, przy mnie i jej smutki, moimi smutkami będą i jej radości moimi radościami będą.
Teraz i ja zanurzyłem się w przestworzach minionych dni, co kryją dawne myśli, stare intencje burzące zastany naówczas stan rzeczy, idee zmieniające ustanowiony od wieków ład. Dosyć! Przecież miałem powspominać czas narodzin Księgarni Pachnącej. Zszedłem na ziemię. A było to tak.
Tajemnicza historia nazwy sklepu
– Ojciec od dawna był zapatrzony w książki, do których nabożnie się odnosił. Cenił mądrość i wiedzę, jaka z nich płynęła, gdy rad zasiadał w fotelu i pogrążał w literaturze. Dzień wtedy, jakby kończył żywot i rozciągał się na palecie tajemnych kalibracji sytuacji zdarzających się w minionych wiekach. Ojciec pochylony był teraz nad cymelium (skarbem) bardziej drogocennym od bibliotecznych kruków zamkniętych w metalowych skrzyniach, aby mogły tam przetrwać najazdy Mongołów czy nawały podniebnych wojów. Takie wydarzenia rozciągały się przez umysł ojca. Pogrążony w publikacji zapominał o realiach świata, który zwinięty w rulon, był odkładany na jakąś tam nieważną półkę pamięci.
Teraz właśnie był na stronie, gdzie arabscy kupcy zachwalali egzotyczne przyprawy, co piętrzyły się w stożkowe kapelusze ponakładane na prostokątne stoły straganów. Przewrócił stronę, która legła zmęczona i wpasowała się w poprzednią. Zobaczył kłącze imbiru jako żywe, co by chwilę temu było wykopane i ułożone na porcelanowym białym półmisku, aby fotograf mógł zrobić, dobre ujęcie. Przewrócił i tę stronę! Ukazało mu się grono pieprzu, co z lniany zwisa i ożywioną z licznymi braćmi prowadzi rozmowę, wnet po następną sięgnął kartkę, a tu czarna wiotka postać zaczęła piruety kręcić i wdzięczyć się, przymilać, nawet pokłon złożyła, tak dobrze wychowana jest wanilia. Nie był to jeszcze koniec, bo i gałka, co ja dziadzio przytwierdził do laseczki, którą się podpierał, wyjrzała zza karty i zapachniała wonią muszkatu, albowiem gałką muszkatołowa była.
W końcu ojciec z hukiem zamknął książkę, a z niej uniósł się dym, jakaś cudowna woń, ambrozja co rozlała się we mgle powietrza. Posmakowawszy węchem, tego niecodziennego zjawiska ojciec zakrzyknął: znalazłem! Wiem! Tym nas ku sobie sprowadził.
Nasz lokal, sklep, co go teraz objęliśmy, będzie nazywał się: „KSIEGARNIA PACHNĄCA”. I tak już pozostało.
Moc zaklęta w przyprawach
– Dziś będąc kupcem, zgłębiam tajniki i procedury niezbędne do rzetelnej posługi, ale i właściwego obycia się z wonnościami, co świat przemierzyły, aby u nas czasowo zamieszkać przed właściwą podróżą: do garnka u naszych specjalnych klientów. Mamy w sprzedaży wszelką, jaka jest na świecie przyprawę, mieszanki, których powstanie opiewała lokalna legenda i zioła na trawienie i podniesienie odporności, i witaminy i sosy, te najostrzejsze, które z ostrzem miecza samurajskiego mogą powalczyć. Aby temu zaradzić, niektórzy sok z cytrusów piją lub tłustym mlekiem ostrość zacierają.
Stojąc za ladą, na której kłębią się najróżniejsze spożywcze akcesoria i te do jedzenia i te do picia, staram się zgłębić najskrytsze życzenia klientów, odgadnąć ich tajone, dyskretne chciejstwa, zedrzeć przed nimi zasłonę rutyny i codzienności tych samych posiłków.
Sprawia mi to radość i czuję przypływ energii. Nie tylko ja zgłębiam arkana sztuki kulinarnej, ale i kunszty tajemne procedowane wiekowymi zawiłościami i zabobonami są nieustannie studiowane przez Annę, która powoli, prawie niezauważalnie przejmuje moje obowiązki. I tu wkracza trzecie pokolenie. Byłoby dobrze, gdyby i drugiej córce – Agnieszce los pozwolił na wspólne z siostrą prowadzenie sklepu. Może i syn, ale wyroki losu są niezbadane i jak mawiał Papkin: „Niech się dzieje wola Nieba! Z nią się zawsze zgadzać trzeba”.
Trzeźwość osądu i praktyczne podejście do wielu spraw to domena żony, jej rozsądek, niebanalne podejście, trafność oceny i eksperiencja przydały i ciągle przydają się przy rozwiązywaniu najróżniejszych problemów. Mama z kolei to wehikuł dobrych rad i bagaż doświadczeń i pomimo swoich 83 lat nadal jest żywotna i służy dobrym i mądrym słowem.
Zacytuje motto książki moich rodziców: „Dobry kucharz umie korzystać z tradycji i współczesności”.
Powrót do przeszłości
– Tak, odwieczna mądrość naszych mam i babć często sprawdza się i dzisiaj. Nawyki żywieniowe propagowane od stuleci nie są takie złe. Powiem więcej, często okazuje się, że nowe trendy kulinarne muszą niekiedy odwołać się do tego, „co było przed”. I tak powrócono do „niezdrowego” smalcu, czy mięs macerowanych. W języku łacińskim termin „maceratus” oznaczał zmiękczyć. Ta zapożyczona jeszcze z czasów starożytnych technika kulinarna dziś znajduje wielu zwolenników. W kuchni proces maceracji często wykorzystuje się do nadania kruchości i miękkości mięsu, które z natury jest włókniste, żylaste, zbite. Nawet Pan Zagłoba byłby zachwycony marynatą na bazie alkoholu i aromatycznych korzeni, których u nas niemało. Trzeba wiedzieć, że macerat ze swojskiej napitki przydaje mięsu wybornej aksamitności, skraca czas kuchennej roboty, a później delikatności czyni na żołądku. Rozgrzewa tak, że i kieliszek bywa zbyteczny. Wystarczy dobrze pojeść i sosu nie żałować.
Zmierzch
– Patrzyłem, jak dzień zatraca się w czerń, jak czarna smoła nocy powoli przykrywa światło, co rano budziło się rześkie i mnie swym zapałem porwało do życia. Teraz doświadczony dniem deliberowałem nad stanem swojej duszy, nad wydarzeniami, co zapisały się już w mojej pamięci i żyły tylko jako pomocna historia i tak myśląc, powiedziałem na głos: Jak łatwo być mistrzem dla kogoś obcego, jak trudno dla siebie i że droga życia jest droga pisana ręką Boga, niezależnie czy tego chcemy, czy nie.
Mam szczęście, że jest Ania. Bez jej wiedzy, rozeznania, niesamowitych pomysłów i rozsądku trudno byłoby prowadzić sklep.
Mam szczęście, że jest Agnieszka, która żywo uczestnicząc w życiu sklepu, dodatkowo prowadzi fanpage, przybliżając wrocławianom nasz lokal.
Mam szczęście, że jest Maciej, który pomaga w pracach, praktycznie wykonywanych przez mężczyzn.
Mam szczęście, że jest żona, która jest sensem życia.
Mam szczęście, że jest mama, która dała mi życie.
Przyszłość firmy leży w rękach dzieci, dobrych rękach.
Wywiad przeprowadził: Sebastian Pękalski